wtorek, 24 kwietnia 2012

*** IV Przypowieść ***


Spotkanie we mgle

       Mgła otulała, sprawiając wrażenie, że chroni przed zimnem. Jednak nie chroniła. Przy każdym oddechu z ust wydobywał się obłok pary, który równie szybko jak się pojawiał, znikał w mlecznym oparze. Szedłem noga za nogą, tylko dzięki jakiemuś dziwnemu zrządzeniu losu, nie myląc kolejności. Przy całym smutku jaki czułem, cieszyłem się z otaczających mnie chmur, mogąc ukryć się w ich dobroczynnym odosobnieniu. Nie miałem ochoty nikogo oglądać, a jeszcze mniej chciałem, by ktoś zobaczył mnie. Gdybym był kilkadziesiąt razy mniejszy, schowałbym się pod szafę, ale urosłem jak każdy przeciętny człowiek. Szafa odpadała. Na szczęście z pomocą nadeszła mgła. Lubiłem ją. Dawała poczucie szybowania gdzieś wysoko na niebie 
i pozwalała wyobrażać sobie inny świat. Czasem nawet miałem wrażenie, że gdy opadnie, rzeczywistość będzie taka, jaka właśnie zaistniała w mojej głowie. Zawsze się zawodziłem…
Dziś już nie mam złudzeń. Wobec tego się nie zawiodę. Dlatego cieszyłem się z mojej kryjówki, która gdziekolwiek poszedłem,
była ze mną. I ta cisza. Jakby w uszach ukryć worek waty. Jaka ulga… 

Nie wiedzieć kiedy dotarłem do parku. Całkiem oderwany od hałasu, pozostałem sam ze swoimi myślami. Od nich już uciec nie potrafiłem. Szkoda. Choć przez kwadrans odpocząć od nich.
 
Zapomnieć o problemach…
Usiadłem na ławce. Nie ważne, że była mokra. To bez znaczenia. Cieszyłem się z mgły i zimna. Przynajmniej nikt tu nie przyjdzie.
Mogę celebrować swój żal w samotności. Nie muszę znosić niczyich spojrzeń 
i nikomu nic tłumaczyć. A gdy minie, wrócę jak zawsze i będę się uśmiechać, rzucać w eter żarty, rozśmiesza najbliższych, otaczając ich ochronną warstewką radości. Ale teraz muszę sam uporać się
z bagażem smutku jaki zgromadziłem. Muszę odnaleźć światełko, które przecież jest na końcu każdego tunelu. Każdego… Trudno mi było
w to uwierzyć. Straciłem już wszelką wiarę… Straszliwie potrzebowałem odzyskać nadzieję. Odzyskać ją, by móc żyć dalej.
By znów z podniesioną głową iść pod wiatr… Lecz w takim zimnie,
we mgle, nikogo nie odnajdę. Tym bardziej nadziei.

 Nie wiem jak długo siedziałem na tej ławce, zagubiony w swoich myślach. Wtem obok, we mgle i zimnie, na mokrej ławce, na moim odludziu, bezceremonialnie usiadła kobieta. Aż zaschło mi w nosie 
ze złości. Nawet nie zapytała czy może? Wdarła się do mojej samotni
i najzwyczajniej w świecie usiadła. W pierwszej chwili miałem ochotę zwrócić jej uwagę, że tak się nie robi, albo wstać i poszukać innej ławki. Ku mojemu zdziwieniu nagle zrobiło mi się raźniej i jakby cieplej. Przyjrzałem się jej. Nie potrafiłem określić wieku. Mogła mieć 65 albo 75 lat. Była ubrana schludnie i czysto, choć jej ubranie już dawno wyszło z mody. Przyglądała mi się zielonymi, śmiejącymi oczami, które byłe jakby pożyczone od kogoś bardzo młodego. Tylko „kurze łapki”
w ich zewnętrznych kącikach świadczyły o wieku właścicielki i jej pogodnym usposobieniu. Przyszło mi do głowy, że takie oczy miałaby wiosna, gdyby była kobietą… Zastanawiałem się, czy jej już gdzieś
nie widziałem? Nie pamiętałem jednak byśmy kiedykolwiek się spotkali. Mimo to wydawała mi się znajoma. Nie mogłem pojąć czemu, tak mi się przygląda? A promieniująca od niej radość całkowicie zbijała mnie z pantałyku. Nim zebrałem myśli, kobieta odezwała się aksamitnym, głosem dwudziestolatki.

- Cóż za wspaniała mgła! Postanowiłam zaszyć się w jej bieli i chwilę odpocząć. Byłam przekonana, że nikogo nie spotkam i będę mogła delektować się chwilą samotności. Dopiero, gdy usiadłam zauważyłam, że nie jestem sama. Czy aby nie przeszkadzam?
        Zaniemówiłem. Jakbym zapomniał wszystkich słów. Jednak ktoś moimi ustami i moim głosem odpowiedział.
Ależ nie! Cieszę się, że nie siedzę już sam na tej zimnej ławce.
Choć przyszedłem tu by samotnie zatonąć w smutku.
        Jak to się stało? Beształem sam siebie w myślach, że zwierzam się jakiejś obcej kobiecie? A jej oczy uśmiechnęły się jeszcze bardziej
i znów przemówiła swoim pogodnym głosem.
- Smutek jest tylko złudzeniem. Czymś nieprawdziwym, choć potrafiącym prawdziwie ranić. I gdy tylko ktoś pozwoli mu rozpanoszyć się w swoich myślach, traci radość chwil. Przestaje dostrzegać to co dobre i cieszyć się z drobiazgów, które składają się na codzienność.
       Słysząc to wpadłem w panikę. Przecież ja właśnie to zrobiłem! Wpuściłem smutek. Zagościł w moich myślach. Wkradł do domu
i zaślepił na codzienne radości… Tajemnicza nieznajoma musiała czytać w moich myślach, bo mówiła dalej.
- Nie trzeba się tym przerażać. Gdy zrozumiesz, że nie chcesz gościć już dłużej smutku wystarczy uchylić drzwi myśli, aby mógł odejść swoją drogą, równie niepostrzeżenie jak przybył. Wtedy znów świat stanie się kolorowy i nawet drobiazgi będą cieszyć.
       Uspokoiłem się po tych słowach. Pierwszy raz od dawna uśmiechnąłem i dostrzegłem, że przez mgłę przedziera się słońce.
Tymczasem moja nowa znajoma wstała i uśmiechając się, rzekła,
że cieszy się z naszego spotkania i ruszyła wolno przed siebie.
- Ja także! – wykrzyknąłem pospiesznie w jej stronę. Nawet nie wiem jak pani na imię?
       Nim zniknęła we mgle spojrzała na mnie pogodnie:
- Oczywiście, że wiesz! Mam na imię Nadzieja.

Autor  Mikey McVee 

Więcej tego Autora znajdziecie: http://niecodzienno.blogspot.com

P.S.
Nadzieja... chociaż nam zdaje się, że już jej nie ma, że wszystko, 
co mogło się rozsypało, brak sił i tchu do dalszego działania, pójścia dalej, widzimy tylko czarne kolory, to jednak zawsze "Ktoś" , "Coś" sprawi, że podnosimy się z ziemi, zbieramy z dna i stawiamy krok, potem kolejny i kolejny...  i nim się spostrzeżemy idziemy dalej,
ba nawet się uśmiechamy :) Bo znamy jej imię, a Ona Zawsze
jest z Nami, przy Nas, w Nas, trzeba tylko o tym pamiętać,
a jak zapomnimy przeczytać tą opowieść.


Ludwika


2 komentarze:

  1. Gdy odnajdziesz nadzieję mocno chwyć ją za rękę i nigdy nie puszczaj. Ja tak zrobiłam.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za pozostawienie swoich odczuć...spostrzeżeń...myśli...